Od czasów TENURE, HENRY POOLE IS HERE, czy MIDDLE MAN jestem wielką fanką Luke'a Wilson'a. Nie jest on wprawdzie modelowym przykładem holyłudzkiego loverboja, ale ma taką nostalgię wymalowaną na twarzy, która mnie urzekła. Smutek i ciepło przeplata się nawzajem z totalnym zagubieniem i nieporadnością. I chyba właśnie dla niego skusiłam się na tą pozycję, choć dla większości to właśnie udział Samuela L.Jackson'a będzie głównym wyznacznikiem. Trzeba przyznać, że Jackson gra tak autentycznego psychola, że if looks could kill, they probably will.
Sam film prowadzony jest amatorsko. Momentami miałam wrażenie, jakbym oglądała kolejne masakryczne dzieło Uwe Boll'a. Gdyby nie grający tu aktorzy, pewnie nie wiele by się ten tytuł różnił od chociażby ostatnio oglądanej BLUEBBERELLA. Jak dodamy do tego kakofonię w postaci ścieżki dźwiękowej to niewiele brakuje do filmów klasy C.
Nie jest to film najwyższych lotów i nie warto poświęcać mu zbyt wiele uwagi, ale dzięki parze głównych aktorów, którzy wznieśli ten film na wyżyny, reżyser nie musi się chować po krzakach ze wstydu. A mało brakowało...
Moja ocena: 5/10