Tajwański kandydat do Oscara 2013 urzekł mnie swoją oryginalnością i zniechęcił treścią oraz sposobem jej przekazu. Niemożliwe dłużyzny, które są domeną kina kontemplacyjnego z jednej strony usypiają czujność, z drugiej budzą niechęć i obniżają wartość końcowej oceny filmu. Z pewnością nie jest to film dla każdego i tylko wybitnie cierpliwe jednostki szukające w kinie aury kina Davida Lyncha są w stanie w pełni ten film docenić. Niestety ja do tej grupy odbiorców nie należę.
Treść fabuły należy do bardziej oryginalnych składowych filmu. A-chuan traci przytomność w trakcie swojej pracy. Zmartwieni stanem zdrowia koledzy zawożą go na wieś pod opiekę ojca i jego córki, która tymczasowo u niego przebywa. Gdy A-chuan odzyskuje w pełni świadomość okazuje się, że jego stan nie był spowodowany kłopotami zdrowotnymi, a zamianą dusz. Ze spokojnego chłopca, A-chuan przeistacza się w bezduszną istotę rządną krwi.
Film nie jest ani horrorem, ani thrillerem, jak to mogą sugerować niektóre portale filmowe. Daleko mu do kina grozy. To raczej dramat podszyty dreszczykiem i kilkoma bardziej brutalnymi scenami, ale na nich nawet bym się nie skupiała. Reżyser w dość oryginalny sposób próbuje przybliżyć do siebie postaci ojca z synem. Scenariusz krojony na miarę przypowieści o synu marnotrawnym, który w pewnym stopniu swoim zachowaniem próbuje powrócić do łask i odbudować pozytywne relacje z ojcem. Nie ma tu miejsca na rozgrzebywanie ran, a na bolesną ścieżkę ku wybaczeniu i zrekompensowaniu krzywd zaznanych w przeszłości.
To co wyróżnia ten film na tle innych to przecudowne zdjęcia. Wilgotne lasy Tajwanu, przytłaczająca zieleń i niezwykle plastyczne oko operatora. Z pewnością każdy kto sięgnie po ten tytuł będzie nimi zachwycony. Ujęcia, kadrowanie i montaż to największe atuty SHI HUN i tylko ze względu na nie nie żałuję podjętego wyzwania.
Moja ocena: 5/10
Z tego co piszesz, to przerost formy nad treścią... Osobiście cenie sobie filmy z tzw. nurtu Slow Cinema, w szczególności obrazy Beli Tarra, Semiha Kaplanoglu, Andrieja Tarkowskiego, Aleksandra Sokurowa i ostatnio Bruno Dumonta (nie tak dawno temu wchłonąłem całą jego filmografię, polecam "Flandrię" i najnowsze dziecko "Camille Claudel, 1915" z Juliette Binoche w roli głównej). Ale jako to słusznie zresztą stwierdziłaś, tego typu filmy nie są filmami dla każdego, nie każdemu przypadną do gustu zważywszy na rygorystyczną formę, w jaką zostały opakowane... Dzięki za recenzję i miłe słowa. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńZatem spodoba Ci się ten film i jeśli możesz sięgnij po niego. Niestety nie jestem zwolenniczką Beli Tarra, Tarkowsiego i Sokurowa, a trylogię Kaplanoglu oceniłam 5/10, co uważam i tak za wysoką notę. W przypadku Tarra nie byłam już tak łaskawa. Dumont też bez zachwytu - oceniałam nawet na łamach bloga Camille Claudel. Nie wiem czemu, ale "Shi Hun" przypominał mi swoją aurą nagrodzony w Cannes "Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia", choć moim zdaniem Shi Hun jest o wiele żwawszym obrazem :-)
Usuń