Od kinowej premiery sporo czasu minęło i z pewnością wiele na temat nowej wersji SIN CITY zostało powiedziane. Nie chciałabym się tutaj powielać, więc krótko wyrażę swoją opinię na temat tego filmu. Nadmienię jednak, że pierwsza część SIN CITY jest dla mnie wzorcowym i jednym z lepszych filmów jakie kiedykolwiek widziałam. Sam fakt, że jest to rewelacyjnie sfilmowany, oddający ducha komiksu Franka Millera obraz podnosi poprzeczkę dla Damulki jeszcze wyżej. Paradoksalnie im dłużej oglądałam DAMULKĘ WARTĄ GRZECHU, tym mniej mi się ona podobała.
Rodriguez idzie z duchem praktycyzmu. Nie odżegnuje się od sukcesu poprzedniej wersji i nie rozkłada na części pierwsze maszyny, która tak świetnie do tej pory funkcjonowała. Nowa wizja SIN CITY tkwi mocnymi nogami na gruncie, który mu przygotowała poprzedniczka. Wprowadzone cztery nowele, które czasowo nie nakładają się na siebie, tworząc cztery samodzielne historie. Utrzymana w stylu noir i kina lat 30-tych konwencja oraz czarno-biała stylistyka, choć w tej części Rodriguez połakomił się również na kolor. Trudno ocenić, czy Rodriguez podjął słuszną decyzję powielając schematy. Myślę, że obrał najbardziej racjonalną ścieżkę z możliwych. Oczywiście znajdą się przeciwnicy i zwolennicy. Jedni stwierdzą - kto nie ryzykuje nie pije szampana, a drudzy - nie burzy się sprawnie funkcjonujących i przynoszących sukces systemów. Ja natomiast tkwię gdzieś pośrodku. Mam spory żal do Rodrigueza za zachowawczość w konstrukcji fabuły i złagodzenie tej wersji, choć brutalności nie brakuje. Finalnie jednak uważam, że damulka, tak czy siak, wypadła przyzwoicie.
SIN CITY: A DAME TO KILL FOR to dwie stworzone na potrzeby filmu nowele. Historia o Johnnym - "Długa, kiepska noc" oraz słodko-gorzka Nancy w "Ostatnim tańcu". Te dwie nowele łączy postać bezdusznego Senatora. Dwie pozostałe etiudy to już adaptacje komiksu. Spaja je postać zimnej, wyniosłej i bezdusznej femme fatale Avy. Kobiety w komiksach Franka Millera z reguły wydają się posiadać więcej "cojones" od mężczyzn. Jednak postać Avy w pewnym stopniu zahacza o mit kobiety, Nemezis, dla której mężczyzna straci nie tylko zmysły, ale i duszę.
Wybór noweli to najsłabsze ogniwo nowego SIN CITY. Brak wyrazistych bohaterów, które nadawały pierwszej części niezwykłego charakteru i ostrości. SIN CITY: A DAME TO KILL FOR stracił na swej ekspresywności, agresywności i różnorodności postaci. Za spory mankament uważam również obsadę. Jessica Alba od lat lepiej wygląda niż gra. Wyeksponowany dramatyzm Nancy pogrążył jej umiejętności i predyspozycje aktorki dramatycznej. Nieprzekonywująca i bez wyrazu Alba, gdy tymczasem świetnie się w tej roli sprawdziła Eva Green. Niestety obraz jej cycków przysłonił mi jej talent. Z męskich ról szkoda straconego potencjału postaci Bruce Willis'a, no i Josh Brolin absolutnie nie sprostał postaci swego poprzednika. Clive Owen w moich oczach pozostał niezastąpiony. Fajnie natomiast wypadł Joseph Gordon-Levitt i oczywiście Mickey Rourke.
Żenady nie było. Odebrałam ten film pozytywnie. Jednak do poziomu swego poprzednika jest zbyt daleko, by uznać damulkę za rewelację.
Moja ocena: 6/10 [mocne 6,5]
A ja lubię Jessicę Albę. Robert Rodriguez moim zdaniem potrafi ją poprowadzić w taki sposób, że nie widać jej aktorskich braków. Zarówno w "Sin City" jak i "Maczecie" Alba mi się podobała, na pewno nie była najsłabszym ogniwem (chociażby Bruce Willis zesztywniał na stare lata i wypadł blado przy młodej aktorce, Brolin też zaskakująco przeciętny). Eva Green za to świetna, tak samo Gordon-Levitt, szkoda że nie mieli wspólnych scen, bo to byłyby pewnie najlepsze sceny filmu :D
OdpowiedzUsuńDruga część "Sin City" oczywiście jest słabsza od pierwszej, ale nie aż tak bardzo, u mnie jednak ocena byłaby nieco wyższa niż u Ciebie.
Historie, one najbardziej mnie zawiodły. Do tego czuję przesyt Evą Green, gdzie jest praktycznie taka sama. Alba przypomniała mi jak katastrofalne potrafi być udawanie aktorstwa dramatycznego. Smutno mi było jak z kina wychodziłam. Film nie jest zły tylko do bólu przeciętny.
OdpowiedzUsuń