Francuskie kino przechodzi niesamowitą metamorfozę. Dotąd uważałam, że to Kanada i Australia wymierza nowe kierunki w kinie światowym, tworząc wspaniałe i oryginalne produkcje.
W każdym bądź razie, początek roku należy do francuzów i takie tytuły, jak THE ARTIST, CAFE DE FLORE, czy INTOUCHABLES powinny być obowiązkową "lekturą" każdego kinomaniaka.
TOMBOY jednak odchodzi poziomem od wyżej wymienionej trójki. Tak w ogóle, to zastanawiam się, czy tak przedstawiona problematyka akceptacji własnej seksualności, może kogokolwiek wzburzyć, wzruszyć, czytaj: wywołać jakiekolwiek emocje. Kiedy porównamy sobie ten tytuł, choćby z argentyńskim XXY to równie dobrze, powinniśmy wystawić rachunek reżyserowi TOMBOY za stracony czas i elektryczność.
Nie uważam jednak, że był to całkowicie stracony czas. Myślę, że problem tu poruszony jest na tyle poważny, na ile się o nim mówi. A skoro nie mówi się wcale, to czemu nie nakręcić na ten temat filmu. Szkoda tylko, że reżyser przejechał się po temacie, jak ferrari po cienkim lodzie.
Moja ocena: 5/10