Filmy romantyczne nie są moim ulubionym gatunkiem. Może dlatego, że z natury są kliszami klisz, które powielając się w nieskończoność dążą ku jednemu... happy end. Są jednowymiarowe i przewidywalne do bólu. Postaci płytkie, raczej mało skomplikowane, które mają za zadanie rozbawić vel wzruszyć do łez. Piękne lokacje, najlepiej jak w słońcu, tudzież zimą w puchu śnieżnym, w malowniczej wsi lub metropolii skąpanej światłem neonów.
Ach....
Nuda....
Wydawałoby się, że skoro tą historię napisało samo życie, to znajdę w końcu oderwanie od wyżej wymienionych schematów. Nic bardziej mylnego. Są piękni ludzie, ful wypas love, piękne lokacje i prószący śnieżek. Do tego słodycz, tkliwość, małe potknięcie i ..... happy end.
McAdams na nieszczęście coraz bardziej monotematyczna. W moich oczach zawsze już zostanie panną od romansideł w stylu THE NOTEBOOK. Szkoda tylko, że z jakością coraz gorzej.
Zaskakuje mnie jednak Tatum. Każdy aktor musi przejść przez tę kategorię filmów, by nie dać o sobie zapomnieć rozhisteryzowanym małolatom. Ale chłopak się rozwija. Zauważył go Soderbergh, z którym kręci następne filmy, dzięki czemu osiągnie swój cel. Brawo!
Moja ocena: 5/10